Mic Mic
166
BLOG

Walka o prawa czyje? Ad kard. Barbarin.

Mic Mic Polityka Obserwuj notkę 2

    Czasami mam ochotę przyznać rację prof. Wolniewiczowi i stwierdzić, że kulturowo Europa jest podzielona na dwie części. Jedna część to liberałowie i cała nowa lewica ze swoimi pomysłami związków partnerskich, aborcji, in vitro itd. Generalnie mamy tutaj do czynienia z konkretnymi zastosowaniami "fotelowej" inżynierii społecznej, tzn. próbami nie tyle zmian, co generalnej przebudowy od podstaw (por. rodzina) całego społeczeństwa tylko

i wyłącznie za pomocą racjonalistycznego (niekoniecznie racjonalnego) planu, który nie baczy na jakiekolwiek małe czy duże tradycji i drogi transferu wartości na następne pokolenia. 

    Ta druga grupa, to Ci, którzy sprzyjają chrześcijaństwu i ogólnie rzecz biorąc temu, co z tradycji europejskiej wyrosło, co wciąż odwołuje się do przeszłości i chce tworzyć z nią nieprzerwaną łączność. 

   Sęk w tym, że to pęknięcie kulturowe, jeżeli istnieje, ma poważne implikacje w życiu publicznym, a zwłaszcza politycznym. Wolniewicz twierdzi, że jest ono nieprzekraczalne i może być już tylko wojna. Oczywiście nikt tutaj nie mówi o wojnie konwencjonalnej, lecz po prostu podważa się możliwość jakiegokolwiek dialogu. Nie byłbym aż tak radykalny. W końcu, wciąż staram się wierzyć, że mimo wielu różnic mamy jeden rozum i na nie aż tak ogólnym poziomie podobny zestaw potrzeb. Notabene, całość tego konfliktu wygląda trochę jak wybory do parlamentu w dwupartyjnym systemie wyborczym: opcja na prawo, opcja na lewo i morze niezdecydowanych. Może o tych ostatnich warto powalczyć?

   Argument kard. Barbarina na pierwszy rzut oka nie powala. Twierdzenie, że akceptacja małżeństwa homoseksualistów to pierwszy krok do uchwalenia w majestacie prawa poligamii i kazirodztwa, może zostać łatwo zbyte posądzeniem „staruszka o nadmierną paranoję i lękliwość”. Tyle, że jeśliby się zastanowić głębiej, to jakie argumenty mogą być wytaczane na poparcia wprowadzenia takich patologii? Pewnie identyczne, jak te, których litanie słyszymy na co dzień: oni się kochają, przecież to za porozumieniem stron i nikomu nie szkodzą, a to w ogóle jest dyskryminacja, bo oni jako grupy społeczne byli przez wieki prześladowani i teraz w ramach zadośćuczynienia za przeszłość oraz usunięcia niesprawiedliwości jako takiej, trzeba przyznać specjalne prawa. Jeżeli do tego ostatniego by doszło - Boże nie pozwól! – to niech przynajmniej obędzie się przez wymyślenia kolejnego sektora politpoprawności.

   Tę garść refleksji, które tutaj notuję, jestem wręcz zmuszony napisać, bo tych kilku absurdów zrozumieć nie mogę. Obecny rząd dorwał się do koryta – przy tej ilości świntuszenia to chyba najlepsze określenie – na fali hasła, żeby jednoczyć, a nie dzielić. Zwróćcie uwagę właśnie a propos dzielenia. Strategia wygląda tak: zdefiniować jakąś grupę społeczną, najlepiej w odniesieniu do cech biologicznych, i uczynić z niej przedmiot polityczno-społecznej troski.  Wskazuję się przy tym, że na skutek uprzednio panującej ideologii (przebrzydłe chrześcijaństwo!) owa grupa społeczna albo dostawała w kość albo generalnie nie miała zapewniona tej pozycji, która rzekomo powinna jej przysługiwać. Odniesienia do cech biologicznych lub wrodzonych ustawia dyskurs w tej wygodnej sytuacji, że od razu daje do ręki mocny argument: „No bo przecież oni tak mają. Tego się nie zmieni”. W ten sposób możemy sobie dodefiniować setki grup: leworęcznych, osoby aseksualne, zwolenników poligamii, nawet pedofilów (bo jeżeli dziecko się zgodzi, to w czym problem). W ten sposób mamy reaktywację przepoczwarzonego Marksa. Różnica zachodzi taka, że jeżeli tam była walka dwóch klas, to tutaj mamy walkę dowolnej ilości klas; zależy ile problemów będzie chciało się ideologizować w klasycznym sensie tego słowa, tzn. nadać pewnym stosunkom społecznym czy też biologicznym nadbudowę ideologiczną, gdzie kluczową sprawą jest przepchnięcie interesu danej klasy, a nie metafizycznie pojęta prawda jako taka.

   Muszę jasno zaznaczyć, że żadnej nowinki tutaj nie głoszę. Są ludzie nowej lewicy, którzy sami explicite próbują definiować rzecz w sposób, który zaprezentowałem przed chwilą.  Jedna tylko rzecz wydaje mi się najbardziej osobliwa. Feministki nie walczą o prawa kobiet. One walczą o prawa feministek i kobiet, które mają podobne poglądy. Bo jak można głosić, że prawem kobiet – wszystkich w domyśle – jest prawo do aborcji, skoro istnieje duża grupa kobiet, które nie tylko takiego prawa nie chcą, lecz , co więcej, uważają je za obrzydliwe i niemoralne. Przeto, nie uważają go za uprawnienie, przekształcając tym samym działalność feministek w jedno wielkie petitio principii. Mówiąc inaczej, można wprost nie życzyć sobie nadawania takiej roli społecznej, o jaką walczą feministki, i kontestować taką propozycję, uważając ją za obiektywnie złą. To samo tyczy się ruchu LGBT. To nie są po prostu homoseksualiści. To są homoseksualiści, którzy upolitycznili swój homoseksualizm, a właściwie pewne jego rozumienie.

   Ten cyrk osiąga swój szczyt, gdy wciska się Kościołowi katolickiemu kit, że chodzi o świeckość państwa i neutralność światopoglądową. Bzdura! Neutralność światopoglądowa nie istnieje. Zmiany, które lewica chce przepchnąć, nie są jedynie ustawieniem religii w jej rzekomo jedynie słusznym miejscu (czyt. w zaciszu domowym i świątyni). Jeżeli za pogwałcenie neutralności światopoglądowej uznaje się brak prawa do aborcji i ogólnie kwestia „zdrowia reprodukcyjnego”, jak to powiedziała prof. Środa u Tomasza Lisa odnośnie obecności krzyża w Sejmie, to nie są to już tylko kwestie wyznaniowe, lecz majstrowanie przy wartościach. A kwestia związków partnerskich!? To już jest rekonstrukcja samych fundamentów społeczeństwa! Za tym wszystkim stoi pewna wizja człowieka, wizja społeczeństwa, wizja państwa i konkretna wizja moralności.  Gołym okiem widać, że to kolejny światopogląd filozoficzny. Tylko gdzie ta neutralność?

   John Rawls pisał w „Liberalizmie politycznym”, że chodzi o zapewnienie swobodnej kooperacji jednostek dzięki rezygnacji z roszczeń wysuwanych przez rozległe rozumne doktryny. Powtarza się, skądinąd, że te doktryny mogą się swobodnie rozwijać w takim państwie, a miejscem ku temu jest sfera prywatna. Jest to jedna z przesłanek wysuwania postulatu neutralności światopoglądowej. Tylko, czy te gwarancje rzeczywiście mają pokrycie? Argument za odpowiedzią negatywną jest bardzo prosty. Pomijając to, że sama neutralność staje się tu wartością, czymś normatywnym, co pośrednio starałem się wykazać w poprzednim akapicie, to taki postulat jest sprzeczny z prawem do wolności religijnej, które jest szczegółową postacią prawa do wolności sumienia. Nie wydaje mi się kontrowersyjnym założenie, że pod słowami „prawo do wolności religijnej” rozumie się między innymi prawo należenia do dowolnej konfesji czy związku wyznaniowego i wyznawania w całości jego doktryny. A co zrobić wyznaniami, które, jak chociażby Kościół katolicki, głoszą, że religia nie jest sprawą prywatną, lecz, wręcz przeciwnie, publiczną? Zaiste, Panie i Panowie, byłoby znacznie uczciwiej przyznać się, że chcecie Kościół Chrystusowy sprzątnąć spomiędzy spraw tego świata, a Ewangelie zredefiniować do statusu „Mitologii Greków i Rzymian” autorstwa Jana Parandowskiego. Przynajmniej mielibyśmy wtedy jasne reguły gry.

   Zmierzając do końca, wspomnę tylko o jeszcze jednej rzeczy. Mianowicie, ludzie, którzy w metaforycznych dniach dzisiejszym i jutrzejszym przyjdą do Kościoła, oni myślą kategoriami  tego świata. Tutaj nie chodzi o nową ewangelizację. Sęk w tym, że chcącemu być dobrym katolikiem trzeba radykalnie zmienić myślenie i pokazać, jak bardzo świat Ewangelii jest różny od tego, co oferuje mu codzienność. Powołania się nie czuje, tylko się je rozeznaje, nie spowiadamy się z emocji, lecz z czynów, że treść uczucia (bo my się, proszę księdza, kochamy) nie uprawnia do robienia wszystkiego, co się żywnie podoba, jakość modlitwy nie zawsze jest paralelna do doznawanych wzruszeń lub przygnębień, a zgodnie z orzeczeniem Soboru Watykańskiego I na rzecz tezy o istnieniu Boga można z powodzeniem argumentować. Do tego należy dodać jeszcze jedno: fakt, że twój bliźni nie wierzy w Boga, jest tragedią porównywalną do terminalnego stadium raka, tragedią, której co prędzej należy zaradzić wytrwałą modlitwą, postem, dobrym słowem, które zostaną ujęte w ramy roztropności i wzorcowej chrześcijańskiej postawy. 

Link: http://www.rp.pl/artykul/67352,933944-Kosciol-odwazniej-walczy-z-pomyslami-lewicy.html

 

Mic
O mnie Mic

Fascynacje: Bóg, człowiek, świat. W tej kolejności, przy czym wydaje mi się, że zainteresowanie jednym, pociąga zainteresowanie drugim i trzecim.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka